Jestem w fejsie zakochany. Rozmowa z autorem Lubieżnego Karła

To już czwarty tydzień istnienia Lubieżnego Karła na facebooku. Bardzo możliwe, że jest to pierwsza polska powieść, publikowana na fejsie. O tym oryginalnym pomyśle i motywach, jakie mogły przyświecać autorowi, rozmawiam z Sebastianem, twórcą Lubieżnego Karła. 


Ana Matusevic: Publikujesz powieść na fejsie. Na razie nie pytam, dlaczego wybrałeś ten, a nie inny sposób dotarcia do czytelnika, zacznę od początku. Masz już napisaną całą powieść?

Sebastian: No jasne, że tak. Inaczej bym nie odważył się na taką publikację. Mógłbym, na przykład, w trakcie stracić wenę i zawieść czytelników, którzy czekają na kolejny fragment. Lubieżny Karzeł napisany jest już w całości, ale… No właśnie, dzięki temu, że publikuję powieść na fejsie, mam ten komfort, że mogę przed publikacją każdego rozdziału coś zmienić. Mogę coś dodać, coś usunąć, poprawić. Wiesz, niestety należę do perfekcjonistów i nigdy nie jestem do końca zadowolony. Wiem, że zawsze może być lepiej. I faktycznie tak jest, każdego dnia wpada mi do głowy coś nowego. Coś mnie zainspiruje, wracam do domu i wiem, który fragment mogę odrobinę zmienić, aby był ciekawszy. Wtedy jestem zadowolony i publikuję. Powieść jest już napisana, ale treść ulega czasem zmianie. Czasem są to kosmetyczne poprawki, a czasem gdzieś dopisuję kilka zdań, dopasowuję Lubieżnego do czasu i miejsca.

AM: Sugerujesz się sugestiami czytelników wprowadzając zmiany? Bo na pewno takie padają.

S.:Konkretne sugestie zmian od czytelników jeszcze nie padają, zapewne dlatego, że to dopiero początek. Mam już swoich stałych czytelników i wszystkie komentarze są mega pozytywne, dostaję wiele niezwykle miłych prywatnych wiadomości. Nie ma w nich sugestii, a jedynie opinie i info, że jest fajnie i że mam pisać dalej, bo są ciekawi, jak to się rozwinie i co się jeszcze wydarzy. Nie było na profilu jeszcze żadnego hejtu, choć jestem pewien, że negatywnych opinii na temat tej publikacji nie brakuje. Nie było też żadnej uwagi, sugerującej, że coś powinienem zmienić lub o czymś napisać. Jedynie moi najbliżsi przyjaciele coś tam mi mówią, ale nimi się raczej nie sugeruję [śmieje się]. W końcu za dobrze się znamy!


AM: Próbowałeś ze swoją powieścią wydać się w wydawnictwie? Czy przypadkiem publikowanie powieści w internecie nie jest wynikiem tego, że nie potrafiłeś zainteresować wydawcę?

S.:Dość długo zastanawiałem się, czy w ogóle powinienem to komuś pokazywać. Cały czas miałem wrażenie, że nie jest to tak dobre, jak bym tego chciał. Wspominałem ci zresztą o tym, że jestem perfekcjonistą i że ciągle bym coś poprawiał i poprawiał. Dlatego też najpierw czytali to głównie moi znajomi. I zaczęli mnie namawiać, abym to gdzieś wysłał, pokazał. Jest szerokie grono osób, które taki właśnie humor i ostry język lubi. Miałem sporo wątpliwości, ale chyba już do tego dorosłem i wysłałem z ciekawości fragmenty do kilku małych wydawnictw. Chcą współfinansowania wydania. Jedno odpowiedziało, że jest dobre, ale za bardzo zalatuje Witkowskim. Inne, że mają już plany wydawnicze na najbliższe 2 lata, więc w tym czasie nie ma szans. Całość wysłałem do dwóch wydawnictw, które najbardziej mnie interesują, ale tylko drogą mailową, więc nawet nie wiem, czy dotarło i czy ktoś to w ogóle zauważył. Wiem też, że wielu debiutantów wydaje teraz na własny koszt, bo innej możliwości nie ma, na szczęście jest mnóstwo wydawnictw, które to oferują. Dlatego, jeżeli żadne wydawnictwo nie będzie chciało Lubieżnego wydać, kiedy już zacznę szukać na poważnie, zrobię to sam. Uważam, że trzeba spełniać swoje marzenia i pokonywać wszystkie trudności.

Poza tym, najbardziej znani blogerzy też kiedyś byli zupełnie nieznani, a spróbowali, więc czemu ja miałbym nie zaryzykować. Internet to dobre miejsce na weryfikację i sprawdzenie, co na temat twojej twórczości sądzą czytelnicy, którzy są najważniejszymi krytykami.

AM: A teraz najważniejsze. Kasa. Publikując na fejsie pozbawiasz siebie zarobku ze sprzedaży książki... Zaobserwowałam dwa podejścia pisarzy do bezpłatnych publikacji. Jedni uważają, że jest to dobry sposób na wypromowanie swojego nazwiska, inni z kolei zarzucają "psucie rynku". Bo czytelnik wybierze darmówkę, zamiast kupić książkę. Jak ty to widzisz?

S.:Wiedziałem, że padnie to trudne pytanie. Jestem ogromnym miłośnikiem literatury i uwielbiam kupować tradycyjne książki. Dlatego jednym z moich marzeń jest wydanie Lubieżnego Karła w wersji papierowej, żeby czytelnik mógł wziąć do ręki, powąchać, postawić na półce. I będę chciał tego dokonać. Mam pewien fajny pomysł, którego nie zdradzę. Chcę być pierwszym, który to zrobi. Dlatego, jeśli znajdzie się wydawnictwo, które będzie chciało to wydać - super. Może nawet już powinienem zacząć szukać? Zwłaszcza, że w komentarzach i wiadomościach czytelnicy mówią wprost, że powinienem i pytają, kiedy będzie książka. Mam kilka asów w rękawie, więc publikacja książkowa (o ile się pojawi) nie będzie dokładną kopią tego, co jest na fejsie.

Co do „psucia rynku”. Wydaje mi się, że moi czytelnicy są bardziej związani ze mną, niż z autorem, który nie rozmawia z nimi codziennie na fejsie. Mogą mnie trochę poznać, rozmawiają ze mną, jestem dla nich dostępny. Myślę więc, że chcieliby mieć tę pozycję na swojej półce. Ja bym chciał i na pewno już w dniu premiery poszedłbym do księgarni. Nie psuję rynku, po prostu wychodzę do nich i się z nimi zaprzyjaźniam. Tego też wymagają od nas współczesne czasy, teraz nie czytelnik szuka literatury, tylko literatura musi szukać swojego odbiorcy. Dlatego zdecydowałem na ten, a nie inny sposób. I cieszę się, bo minęło dopiero kilka tygodni tygodni, a to co się dzieje, dało mi dużo radości. Pewnie, że chciałbym zarobić, nie ma co się oszukiwać, bo to w końcu moja ciężka praca. Ale nawet jeśli mi się nie uda teraz, zrobię to przy drugiej powieści, która powolutku się rodzi. Poza tym mam fajną pracę, więc nie czuję spiny.

AM: Czyli najpierw dajesz sie poznać z bardziej prywatnej strony, jako człowiek, osoba stojąca za powieścią, a potem zaoferujesz czytelnikom swoją twórczość. Zupełna odwrotność, niż czytelnik jest przyzwyczajony.

S.:Publikuję swoją powieść na fejsie i jednocześnie daję się odrobinę poznać. Ale, oczywiście, stopniowo. Robię to bardziej przez demoty, które wrzucam, przez dowcipy, język, jakim się posługuję na co dzień – to może nieco zdradzać mój charakter, osobowość, moje poczucie humoru. Bez żadnych większych szczegółów właściwie. Funkcjonuję na fejsie jako Lubieżny Karzeł, bez prawdziwego imienia i nazwiska. Nie podaję zawodu, miejsca zamieszkania czy temu podobnych rzeczy. Czytelnicy nawet nie wiedzą jak wyglądam. I chciałbym, żeby na razie tak zostało, żeby sami mnie poznawali poprzez własną interpretację i wyobrażenie.

Na co dzień jestem zwyczajnym facetem, jak każdy inny, tylko może odrobinę bardziej szalony i nieprzewidywalny [śmieje się]. Jak każdy pracuję, bo przecież za coś żyć trzeba, lubię się bawić, lubię ludzi, lubię wielkie miasta. Sporo można o mnie wyczytać z Lubieżnego, ale oczywiście należy to potraktować z dystansem i przymrużeniem oka, wszak nawet autobiografia jest fikcją literacką. Na jednym z profili na facebooku pojawił się komentarz, że „koleś fajnie pisze i jest zabawny, ale trzeba być nieźle walniętym w cymbał, żeby opisywać swój pierwszy raz”. I cóż ja mogę wtedy powiedzieć?

AM: Lubieżny Karzeł - sam tytuł sugeruje, że będzie pikantnie, odważnie. Dużo ciebie znajdziemy w głównym bohaterze?

S.:Lubieżnych karłów jest dwóch. Jeden pojawił się epizodycznie, drugi to Marcel, główny bohater. Właściwie to Marcel przywłaszczył sobie miano Lubieżnego Karła, bo świetnie do niego pasuje. A czy pasuje do mnie? Nie wiem. Nie da się jednak ukryć, że faktycznie mnie jest w nim całkiem sporo. Na przykład, naprawdę nie lubię wsi i boję się starości. Ale też bez przesady, to w końcu kreacja.

AM: Ostatnie pytanie. Dlaczego akurat na fejsie? Na blogu czytanie byłoby łatwiejsze.

S.:Może odpowiedź wyda się dziwna, ale po prostu jestem w fejsie zakochany. Nie jestem w stanie określić, ile godzin dziennie na nim spędzam. Zwłaszcza, że jest to związane z moją pracą. Niektórzy się śmieją, że płacą mi za siedzenie na facebooku. Poza tym widzę, że większość znanych blogów przeszło na Facebooka, teraz każdy ma swój profil. Są i takie, które mają kilkanaście tysięcy fanów, a na blogu raptem 300 czytelników. Czytanie powieści na fejsie może być trudne, wiem, że sporo ludzi może się na wejściu poddać, dlatego co jakiś czas zbieram całość „do kupy” i publikuję ponownie. Poza tym staram się pisać tak, żeby każdy rozdział był jedną historią. Tym sposobem można je czytać  w oderwaniu od całości, ale dopiero czytane po kolei tworzą pełnię treści. Zresztą, bardziej w tym przypadku chodziło mi o zabawę językiem i dowcip słowny niż o skomplikowaną historię. No i jak sama zauważyłaś, chyba wszystko robię na odwrót, więc może bloga założę potem.

Dzięki za rozmowę. Życzę wielu lubieżnych czytelników!

P.S. Po zapowiedzi wywiadu na fanpage'u Lubieżnego wywiązała się dyskusja - czy autor powinien się ujawnić? "Część czytaczy może uznać iż bardziej wyobraźnię pobudza brak zdjęcia" - napisał jeden z fanów. Zdjęcie portretowe na prośbę autora zostało zastąpione takim, które nie ukazuje całej twarzy pisarza.

Lubieżnego Karła można czytać >> TUTAJ <<

1 komentarz:

Podziel się swoją opinią

Misja: K.S.I.A.Ż.K.A. Wszelkie prawa zastrzeżone. Obsługiwane przez usługę Blogger.