MARIO BALOTELLI: SEKRETNY DZIENNIK
Mario
Balotelli to człowiek-tornado. Nie ze względu na swoje umiejętności piłkarskie
(choć tymi też potrafi zachwycać), a przez wyczyny niezwiązane ze światem
sportu. Nieprzewidywalny, szalony, prowokujący. Mesjasz polskiej muzyki
rozrywkowej i słynny wieszcz, niejaki Stachursky, rzekłby o nim – typ niepokorny, a może
nawet Czarna* Magnetyczna Gwiazda, którą otacza centralny, zielony Zamek
Symbolizacji. W łapy niespodziewanie wpadł mi sekretny dziennik gwiazdora
klubu AC Milan**. Mario Balotelli – nadciąga totalny kataklizm.
Kim jest
Balotelli? Większość facetów pewnie wie, o kogo chodzi. Kobiecą świadomość
istnienia takiego kogoś litościwie pominę. Specjalnie dla Pań podam tylko
słowa-klucze: piłka, boisko, pieniądze, Włochy, Afryka, skandale, prowokacje, pieniądze,
wygłupy, afery, skandale i pieniądze***. Mniej więcej wiemy o co chodzi,
prawda?
Nie jest to
bynajmniej prawdziwy dziennik Balotellego. Autora książki nie podano. [moduł
Sherlocka włączony] W środku widnieje jedynie adnotacja "z włoskiego
przetłumaczył Bruno Vincent". Zatem to on jest głównym podejrzanym
popełnienia tej książki! [moduł Sherlocka wyłączony]. "Podszycie się"
pod znaną osobistość i napisanie fikcyjnego dziennika wydaje się być całkiem
niezłym pomysłem. Zwłaszcza dziennika takiego jak ten – z założenia zabawnego,
absurdalnego, o prześmiewczym charakterze (ale nie obrażającego głównego
bohatera). Zatem pomysł na książkę – jest; znane nazwisko – jest; szansa na to,
że fani i antyfani rzucą się na lekturę jak dziki na żołędzie – jest. Lekcja z
marketingu dobrze odrobiona. A sama realizacja dziennika? Cóż...
...na pewno
nie jest to najzabawniejsza opowieść, jaką dane mi było czytać. Autor dwoi się
i troi, by nagromadzić w tej niedługiej książce setki zabawnych pomysłów, sytuacji,
żartów i powiedzonek, próbując przedstawić Mario Balotellego jako Jasia Fasolę
współczesnego futbolu. Nie, wróć. Balotelli jest zbyt inteligentny na Jasia
Fasolę. Pomimo swoich często dziecięcych wygłupów i niewiarygodnej łatwości
pakowania się w tarapaty, tzw. Super Mario to niezwykle inteligentny gość. Nawet
więcej – szalony geniusz. Czegoś jednak autorowi książki zabrakło. Może nie do
końca trafia do mnie jego poczucie humoru, styl pisania, sposób opowiadania i
budowania dialogów. Mniejsza z określaniem nieodpowiadających mi elementów –
wystarczy powiedzieć, że nie czytało mi się tego dziennika z wielką
przyjemnością. Nie sprawiał, że nie mogłem doczekać się co będzie dalej. Ot, do
poczytania, ale bez ekscytacji.
Fani piłki
nożnej mogą poczuć się zawiedzeni. O futbolu przeczytacie tu niewiele. Czasem,
niejako na marginesie, wspominane są mecze z udziałem piłkarza, a także jego
osobliwe relacje z trenerem, kolegami z drużyny i agentami. Mario-Piłkarz
schodzi na drugi plan, prym wiedzie Mario-Pisarz, Mario-Wynalazca i
Mario-Superbohater. Zamiast grać w finale Pucharu Anglii, Balotelli rusza
eksplorować Księżyc na pokładzie statku kosmicznego. Sami widzicie, jaką rolę
pełni tutaj piłka nożna :)
Tak,
przyznaję – w kilku momentach naprawdę szczerze się roześmiałem. Zwłaszcza,
kiedy stężenie absurdu przekraczało wszelkie dopuszczalne normy. Przez większą
część książki brnąłem jednak niewzruszony niezbyt wyrafinowanym humorem albo
jedynie leciutko uśmiechając się pod wąsem. Najmocniejszą stroną dziennika są
zdecydowanie fikcyjne korespondencje, które Mario otrzymywał od przeróżnych
postaci, m.in. gwiazd kina akcji, włodarzy stacji telewizyjnych i radiowych,
czy też wydawców książek… dla dzieci. Naprawdę się uśmiałem, czytając zdania
wydawców na temat twórczości literackiej Mr. Balotellego.
„Tytuł ‘Biffy McCekinowespodnie i maślane
racuszki zagłady’ jest, muszę to
przyznać, bardzo obiecujący. Jednak historia jest cokolwiek spartaczona. Na
przykład kiedy Biffy błądzi w lesie, spotyka jeża z mieczem samurajskim,
rudzika i wiewiórkę. To wspaniałe postaci! Ale ja bym nie zamrażała od razu
wszystkich trojga w bloku nitrogliceryny i nie wysadzałabym ich w powietrze. To
w końcu jest książka dla dzieci! […] Poza tym nie nazywałabym jednego z nich ‘Spermowcem’ – słowo to zawiera nieodpowiednie konotacje.”
Ach,
najlepsza postać to zdecydowanie były premier Włoch – Silvio Berlusconi –
maniak seksualny, zbiegły z ojczyzny z torbą pełną pieniędzy i ukrywający się w
domu Maria.
Podsumowując
– można przeczytać, ale nie trzeba.
Podsumowanie: Sierżant***
Specjalnie dla Misji: K.S.I.Ą.Ż.K.A.
*określenie to nie ma charakteru rasistowskiego, ok? Cholerna poprawność
polityczna, ze wszystkiego trzeba się tłumaczyć.
** w czasie tworzenia dziennika jeszcze piłkarza Manchesteru City.
*** ten dowcip, mający konsystencję czterodniowego chleba, nie miał być
seksistowski, a jedynie dać upust zamiłowaniu autora do opowiadania czerstwych
żartów.
Za egzemplarz recenzencki dziękujemy
No tak też myślałam - można, ale nie trzeba czytać:) Choć na plus ten humor, zachęca by sięgnąć po książkę:)
OdpowiedzUsuń