No, więc miałam o tej pracy mówić, no zatem jest tak, że mi ją ada załatwiła. Załatwiła mi dwie. Pierwsza praca wydawała się błogosławieństwem, cudownym i magicznym połączeniem dwóch moich potrzeb: pieniędzy i wydostania się z domu. Więc zarabiałam na jeden chleb dziennie, przyznać muszę – stosunkowo mało, za to praca pozwalała mi na zabieranie ze sobą tego dziecka na zewnątrz. Czynność była nieskomplikowana, maszerowałam w takt bicia serca ziemi po głównej ulicy miasta z transparentem-reklamą: tu-zajebiście-się-prawie-za-darmo-nażresz, strzałka – 200 metrów, strzałka – jak-u-mamy, wykrzyknik. No to jak u mamy, to sobie pomyślałam, że z wózkiem jeszcze piękniej, skoro awansowałam w tym społeczeństwie do statusu matki, to lepiej mogę reklamować ten zakład niż każda inna krowa, niż wszystkie te bezdzietne nie-kobiety. No to maszerowałam wzdłuż tej ulicy tego miasta, ciągnąc wózek lewą i unosząc transparent drugą ręką, jak jakaś wolności statua, matka-rewolucja, dwudziestopierwszowieczna kariatyda, utrzymująca na swych ramionach ciężar sztuki nowoczesnej użytkowej reklamowej, to po jakichś kilku dniach na-dni-kilka przyjechała nina z tym swoim nadpobudliwym piotrem, co po murach kamienic jakoś tak skakał bardziej, niż po obetonowanej ziemi szedł, odwiedziła mnie więc w mojej pracy jakaś taka nina wciąż pastelowa, ale jakby jakąś czernią teraz podbita, zarazą/trucizną/stęchlizną, i jakoś się tak dziwnie nina zaskoczyła tym moim widokiem mnie-pracownicy, mnie-robotnicy, mnie-zatrudnionej, mnie z tym wózkiem i z tym transparentem, najlepsza-praca-na-świecie, cztery-złote-za-dwa-dni-pracy, to tak właśnie do mnie nina podeszła jakby taka – sobie myślę: chora na mózg czy co? – poczerniała, spowolniona, zawstydzona, jakby jakaś zgwałcona czy coś takiego, cześć, magdalena, powiedziała tylko i ze wzrokiem zezem wykrzywionym, jedno-oko-na-wózek, drugie-oko-na-transparent, utkwionym w obu przymiotach mojej teraźniejszej wegetacji, no, nina, co jest, widzisz, że pracuję, odpowiedziałam i wcale mi się głupio nie zrobiło, z tym dzieckiem pracujemy, to się nie nudzimy, a dochody waszego kapitalistycznego rynku napędzamy, bo widzisz, nina, ja teraz awansowałam, ja teraz w reklamie pracuję, może za tydzień w pr mnie gdzieś zatrudnią, a potem w zasobach ludzkich, to bardzo przyszłościowy taki kierunek dla tej mamoniczno-demonicznej gospodarki jest, no, to skoro ja już siedzę w tej rzeczywistości, osiadła jak kwoka zupełnie, to może awansuję. A wstydzić to się nie ma czego, nina, wstydzić to się można urodzenia tego dziecka w tej rzeczywistości, tego to się można wstydzić, a reszty – to nie ma czego. Karierę, moja droga, karierę trzeba robić! W reklamie! A generalnie, nina, i tak w ogóle globalnie, tobyś się przede wszystkim powstydziła tych czarnych śmierciofilskich swoich myśli, które produkować i generować zaczęłaś jakiś-czas-temu, byś się ich powstydziła i najlepiej pożałowała, tych ze zbytniego chyba zbytku wyrosłych sentymentalizmów i luksusowych roztkliwień, bo życie to przecież nieustannie spływające na człowieka jak-ciepły-letni-deszcz błogosławieństwo, które bóg ojciec hojnie ze swej dalekiej góry, ze swej złocistej konewki na swoje nieboskie stworzenie wylewa i to zupełnie za darmo!, zupełnie nieodpłatnie!, a tu taka niewdzięczność z twojej, nina, strony, takie odwracanie się od tych darów losu i tych darów pomorza i ku jakiejś śmierci się zwracanie, to takie nie całkiem fair jest, nina, nie całkiem odpowiednie zachowanie. Weź się lepiej do prawdziwej pracy i dziękuj bogu za to życie i za te plony, które codziennie przychodzi ci zbierać niczym grzyby-po-deszczu, to wszystko rośnie dla ciebie, ta miłość wokół i te dobrodziejstwa, te życzliwości i dobroduszności, które sobie możesz z przez ludzi zasadzonych krzaczków wokół zbierać, wszystko to dla ciebie, wszystko jest pełne miłości, ta cała harówa, ta cała niewdzięczność oraz ta cała niesprawiedliwość, to wszystko, to wszystko jest pełne użytecznej miłości! Taka miłość to dar, wielce łatwy w obsłudze i niebywale funkcjonalny w późniejszym życiu po życiu. Jeżeli ty tego nie rozumiesz, to jak mam to zrozumieć ja, ja matka-czyli-kobieta, ja kobieta-czyli-matka, jak mam to zrozumieć, co dzień obmywana falą uświęconych oszustw i zsakralizowanych mistyfikacji, bo ja to już nic nie rozumiem, we własnej sobie się pogubiłam, a przede wszystkim potrzymaj ten transparent-reklamę na chwilę i ten wózek-węglarkę na sekundę, siku muszę zrobić, a jak wreszcie do miejskiego się udam szaletu i do wewnątrz niego dostanę, to może nigdy stamtąd już nie wrócę i może tak właśnie byłoby najlepiej, byłoby-czyby-nie-było-jak-sądzisz-nina-byłoby-czyby-nie-było-jak-nina-przypuszczasz?
(fragment)
"Dziennik znaleziony w piekarniku"
Marek Susdorf
ktoś pisze jak kiedyś Masłoska
OdpowiedzUsuńDziwne i drażniące!Śpiewać ponoć każdy może,to może i pisać każdy może?Chyba nie!Ja w każdym razie nie wezmę tej książki do ręki.Nie moja bajka.
OdpowiedzUsuńZgadzam się - kopia Masłowskiej:) Ale nieudolna!
OdpowiedzUsuńNie czytałam Masłowskiej :) to muszę nadrobić, bo ten fragment akurat mnie zachęcił do przeczytania książki :) już jestem w połowie - książki, nie fragmentu :D
OdpowiedzUsuńjuz gdzies sie z ta ksiazka spotkalam...musze przeczytac:)
OdpowiedzUsuń