Agnieszka Turzyniecka: "Nie umiem pisać do szuflady!"

W dobie [rzekomego] kryzysu czytelnictwa, wielu autorów decyduje się na inne, niż jesteśmy przyzwyczajeni, sposoby dotarcia do czytelnika. Powieść na facebooku? Czemu nie. A może na blogu? Też można. O tym, dlaczego warto ryzykować i postawić na innowacyjne pomysły, rozmawiam z Agnieszką Turzyniecką. Agnieszka jest autorką wielu opowiadań oraz kryminału "Inspektor Kres i zaginiona". Najnowszą powieść "Dziewczynka z balonikami" publikuje w internecie, za darmo. 


Ana Matusevic: Niedawno usłyszałam dowcip. 
"Spotykają się dwaj pisarze i jeden mówi do drugiego: 
- Wiesz, wydałem książkę!.
- To świetnie, a ile sprzedałeś?
- Ee, niewiele - dom, samochód..."
Jak było z twoim debiutem pisarskim? Swój kryminał, "Kres i Zaginiona", wydałaś w formie ebooka własnym sumptem. Często selfpublishing jest postrzegany jako literatura gorsza. Ale twoja powieść spotkała się z ciepłym przyjęciem przez czytelników. 

Agnieszka Turzyniecka: To nie do końca tak. W 2011 roku wydałam "Kresa i zaginioną" jako e-book, ale po pół roku wycofałam go ze sprzedaży. Byłam rozczarowana nikłą sprzedażą. E-booki jednak jeszcze raczkują w Polsce. Z drugiej strony, tak jak powiedziałaś, moja powieść spotkała się z ciepłym przyjęciem czytelników, uznałam to za dobry znak i postanowiłam jednak szukać wydawcy tradycyjnego. Zaczęły się długie poszukiwania... Moja książka przeszła przez kilkanaście wydawnictw i przez agencję literacką. W końcu w tym roku, po dwóch latach poszukiwań, udało się. Książka została rozbudowana, dodałam do niej nowe wątki. Ukaże się w księgarniach pod nowym tytułem "Inspektor Kres i zaginiona" w październiku. 
Wracając do e-booków: to prawda, że selfpublishing jest postrzegany jako literatura gorsza. Winę za to ponosi fakt, że e-booka może wydać każdy i niestety często robią to ludzie, którzy powinni się trzymać z daleka od pisania książek. Wśród takich autorów giną porządni twórcy. Dziś jest bardzo trudno wydać się tradycyjnie, często jedyną drogą do zaistnienia jest książka elektroniczna. Jak jednak dotrzeć do profesjonalnych e-booków? Jak je odróżnić pośród takich, które tylko udają literaturę? Otóż kupując e-booki zwracajmy uwagę, gdzie je pobieramy. Jest wiele platform selfpublishingowych, ale nie na każdej mogą wydawać wszyscy. Polecam tutaj RW2010 - to zaufana platforma, publikująca wartościowe książki, które przechodzą najpierw przez redakcję i korektę, co w przypadku innych platform nie zawsze jest oczywiste. Natomiast dowcip, który przytoczyłaś, porusza jeszcze zupełnie inny problem, mianowicie problem współfinansowania...

Czyli zdarza się, że pisarz, zamiast otrzymać zapłatę za swoją pracę, musi jeszcze dopłacić?

Niestety, wielu autorów wpada w pułapkę wydawnictw POD. Są to pseudo wydawnictwa, które z porządnymi mają niewiele wspólnego. Oferują nieświadomemu debiutantowi wpłacenie wadium, to wadium niby ma się zwrócić. W rzeczywistości jednak drukują 200-300 egzemplarzy, nie robią żadnej promocji, nie rozprowadzają książki. To jest po prostu oszustwo. W sieci jest pełno reklam krzyczących "Wydaj się z nami!". Nie dajcie się złapać, tak się nie wydają poważni autorzy. Porządny wydawca wydrukuje chociaż 1000 egzemplarzy, rozprowadzi je po kraju, zrobi promocję, nawet jeśli małą.

Początkujący pisarze często bardzo idealistycznie podchodzą do sprawy. Wydaje im się, że wystarczy napisać dobrą książkę, a wydawnictwa i czytelnicy przyjmą ich z otwartymi rękoma. Jak postrzegasz nasz rynek wydawniczy?

Mamy takie czasy, że nie wystarczy napisać dobrą książkę. Zresztą, co znaczy "dobra książka"? To jest pojęcie relatywne. To, co dla jednego wydawnictwa będzie dobre, dla innego może być nie do przyjęcia. Książka bez promocji nie sprzeda się, a promocja to droga zabawa. Jeśli jesteś debiutantem, potrzebujesz reklamy, a nie każde wydawnictwo na nią stać. I często nie ma tu znaczenia, czy tekst jest dobry. Dlatego wydawcy tak niechętnie inwestują w debiutantów. To, że dwadzieścia wydawnictw odrzuciło twoją książkę, nie musi oznaczać, że jest kiepska. To może oznaczać, że jest niekomercyjna, trudna do wypromowania. Początkujący autorzy często popełniają pewien błąd, który ja też popełniłam. Mianowicie, za bardzo skupiłam się na pierwszej książce, której nikt nie chciał wydać. Tymczasem trzeba pisać dalej, nie można żyć jednym tekstem. Jeśli nie wydasz pierwszej książki, to wydasz następną. Jeśli autor ma szczęście być niegłupim, to drugi tekst będzie lepszy od pierwszego, zwiększą się szanse na wydanie.

Mówisz więc, że po ukończeniu jednej, należy zabierać się za następną powieść. W momencie, gdy „Inspektor Kres i zaginiona” pojawi się  w księgarniach, twoi czytelnicy wciąż będą mogli czytać twoją drugą powieść – "Dziewczynkę z balonikami". Publikujesz ją w internecie, na blogu. Powieść ta ma swoje stałe grono czytelników. Zdradzisz nam, dlaczego zdecydowałaś się na bezpłatną publikację na blogu?

Widzisz, wydawcy "Kresa" szukałam bardzo długo i nie uśmiecha mi się znowu czekać latami na dotarcie do czytelników. Książka, którą publikuję na blogu, jest dla mnie bardzo ważna, jest częścią mnie. Chcę, by ludzie ją czytali. Chcę widzieć ich reakcję. "Dziewczynka z balonikami" jest też publikowana na innych portalach literackich, m.in. na Obliczach Kultury i na Dużym Ka. Marzy mi się, by dotrzeć do jak największej ilości czytelników. Znajomi pisarze mówią mi: "Publikując w sieci ograniczasz grono odbiorców". Niekoniecznie. To kwestia dotarcia do jak największej liczby portali, dlatego nie ograniczam się tylko do mojego bloga. Książka, kiedy jest już napisana, musi zacząć żyć swoim życiem, a do tego musi być czytana. Nie umiem pisać do szuflady, nigdy nie umiałam. Może to brak skromności. A może po prostu potrzebuję potwierdzenia od czytelników...? Napisałam "Dziewczynkę..." by pomóc. Pomóc sobie i innym. Mam nadzieję, że ta pomoc gdzieś do kogoś dociera.

Bohaterka "Dziewczynki z balonikami" trafia do szpitala z ciężką depresją. Jednak nawet w szpitalu często spotyka się z niezrozumieniem. Z jej rozmów z lekarzem i innymi pacjentami powoli szukamy powodów choroby oraz sposobu na wyjście z niej. Czy to nie jest przypadkiem swego rodzaju autoterapia?

Złapałaś mnie (śmieje się). Ta książka pomogła mi ułożyć pewne sprawy w moim życiu. Rzeczywiście, napisanie jej było autoterapią. Ale proszę nie mylić mnie z główną bohaterką, choć Marlena ma ze mną dużo wspólnego. Tak jak wspomniałaś, bohaterka nawet w szpitalu nie zawsze spotyka się ze zrozumieniem, dlatego właśnie postanowiłam napisać tę powieść. Depresja, pomimo że jest tak rozpowszechniona, wciąż jest chorobą nierozumianą, a nawet budzącą strach, czy pogardę. Otoczenie chorego ma problemy z zaakceptowaniem, że to poważne schorzenie, a nie objaw lenistwa. Rodziny chorych często przeżywają dramat, bo nie potrafią się odnaleźć w rzeczywistości tego zaburzenia. Dlatego tak ważne jest, by pisać o depresji szczerze i bez upiększania. Trzeba pomóc ludziom zrozumieć. I tym, którzy chorują i tym, którzy żyją z chorymi. Mam nadzieję, że moja książka rzuca światło ten problem. Dostaję sygnały od czytelników, którzy czytając moją książkę, widzą w niej siebie lub osoby ze swojego otoczenia. Jednak chciałabym podkreślić, że nie jestem lekarzem i nie należy traktować mojej powieści jak poradnika medycznego. Ja pokazuję codzienność życia z depresją, pokazuję drogę wyjścia z niej, analizuję jej przyczyny i skutki, na tyle, na ile może to opisać osoba, która sama przeszła przez tę chorobę. Ale profesjonalnej porady trzeba szukać u lekarza, nie w mojej książce. 

Wracając do twojego pytania. Dla mnie każda książka, którą piszę, jest autoterapią. Nawet jeśli piszę o morderstwach, to w tych tekstach jestem ja, moje odsiedziane na twardym krześle kilkadziesiąt godzin, które przypomniało mi po raz kolejny, dalczego warto żyć. Pisanie jest dla mnie terapią, bo wyzwala we mnie radość i poczucie jakiejś wartości. Zanim zaczęłam pisać, miotałam się ciągle między dwoma pytaniami: co chcę robić w życiu? i: dokąd to wszystko prowadzi? Pisanie pomogło mi znaleźć odpowiedzi na te pytania.

Myślę, że gdyby nie to, że publikujesz powieść na blogu, o informację zwrotną byłoby znacznie trudniej. Bierzesz pod uwagę możliwość wprowadzenia zmian do fabuły uwzględniając sugestie czytelników?

Na razie nie ma takich sugestii, więc szczerze mówiąc, nie zastanawiałam się nad tym. Książka się zdecydowanej większości podoba i nie dostaję propozycji zmian. A z brakiem odzewu w przypadku książek papierowych, masz rację. Tutaj publikacja w sieci jest górą - ludzie komentują i od razu wiesz, czy im się podoba. Choć muszę powiedzieć, że tych komentarzy na blogu jest i tak stosunkowo mało, ludzie nie chcą opisywać swoich problemów publicznie, dlatego często dostaję prywatne wiadomości na temat książki. Tak, czy tak, stale mogę obserwować rekacje czytelników.

Co po "Dziewczynce z balonikami"? Jakie masz plany twórcze na najbliższą przyszłość?

Rozpoczęłam już pisanie kontynuacji "Inspektora Kresa i zaginionej", mam zamiar skończyć ją w tym roku. Planuję całą serię przygód Kresa. O czymś innym na razie nie myślę, co nie oznacza, że np. za rok nie wpadnę na szalony pomysł napisania powieści fantasy o wampirach. (śmieje się) Żartuję. Ale może w międzyczasie znowu napiszę jakieś opowiadanie? Na razie zajmuję się promocją "Inspektora Kresa i zaginionej" i "Dziewczynki z balonikami", w październiku jadę na Targi Książki w Krakowie. A potem... potem będzie zima, długa i zimna. Trzeba będzie się zakopać w liściach i przespać do wiosny.

Dziękuję za rozmowę. Z niecierpliwością czekam na premierę nowych przygód inspektora Kresa!

1 komentarz:

  1. Jestem jedną z czytelniczek "Dziewczynki..." i bardzo mi się spodobał pomysł autorki. Zamiast siedzieć i narzekać na wydawnictwa, wyszła czytelnikowi na przeciw. Zdobywa czytelników, a to już jest jej wielki sukces. Popieram to, dlatego sama udostępniam spore fragmenty moich książek albo na blogu, albo jako e-book.

    OdpowiedzUsuń

Podziel się swoją opinią

Misja: K.S.I.A.Ż.K.A. Wszelkie prawa zastrzeżone. Obsługiwane przez usługę Blogger.