STARA SŁABONIOWA I SPIEKŁADUCHY (2013)- JOANNA ŁAŃCUCKA




Nastały takie czasy, co to starym ludziom zmarszczki na twarzy prostujo. Dziewuchy młode tak się tera ubierajo, że nie wiesz, czy to spodnie so, czy w samych gaciach po wsi latajo. A i figury majo jakieś takie zmarniałe... Nie to co kiedyś - i cycate, i dupiaste były, aż miło popatrzeć. Chłopaki też jakieś takie inne sie zrobiły, nieruchawe... W piłkie to już nikt tera nie kopie. Tylko siedzo w tych hynternetach i żony szukajo. Ale chiba słabo im to idzie, bo nie żenio sie tak jak kiedyś... A może być i tak, że to przez te dupki chudziutkie jak połówki orzecha...  Gnaty to dla psa dobre so, a nie dla zdrowego chłopa. A już najgorzej, że ludzie w naukie wierzo i jak temu koniowi klapki na oczy wzajemnie se pozakładali. Ziołów to już nikt nie zbiera. Kikimory, strzygi, a nawet sam czort to dla nich jeno bajki. Oj, pożałujo oni jak stare poumierajo, pożałujo....

Na takie książki czekam. Czysta słowiańska proza, wypełniona naszymi polskimi upiorami i innymi wiedźmami. Zdecydowanie na sklepowych półkach powinno pojawić się więcej takich pozycji jak ta. Stara Słaboniowa jest naprawdę stara. Nikt, włącznie z nią samą, nie wie ile ma lat. Ale za to wie, które zioła są dobre na sraczkę a które na "głowy bolenie". Wie też inne ciekawe rzeczy, których niestety nikt nie chce słuchać. Do czasu.

Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego w szkołach na każdym etapie edukacji studiujemy np. mitologię grecką, a o bogach słowiańskich jedynie wspominamy na jednej lekcji. W najlepszym wypadku. Nie spotkałam się jeszcze, żeby ktokolwiek miał w spisie lektur np. "Starą baśń" czy polskie legendy. Uwielbiam mity greckie, ale boli mnie to, że przeciętny uczeń nie ma możliwości poznania swoich korzeni. No chyba, że należy do tzw. "grzebaczy" i dowie się wszystkiego sam. A co się okazuje, kiedy już pogrzebiemy? Że to wszystko jest z jakiegoś powodu bliskie naszemu sercu. Że chłoniemy każdym porem naszego ciała. Że nareszcie czujemy: jesteśmy w domu.

"Starą Słaboniową" pokochałam od pierwszej strony. Żywy, swojski język to zdecydowanie jej największa zaleta. Do tego naprawdę wciągająca fabuła, rewelacyjne opowieści z polskiej krypty. Na początku mamy wrażenie, że to zbiór luźnie powiązanych ze sobą opowiadań. Potem okazuje się, że wszystko składa się na smakowitą całość. A wszystko okraszone wyłącznie domowymi sposobami i przyprawione ziołami z domowego ogródka. Jeśli tak wygląda debiut Łańcuckiej, to nie mogę się doczekać kolejnych powieści!!

Bardzo trudno powstrzymać się od porównania Słaboniowej do Jakuba Wędrowycza. Tak jak on ma swoje za uszami i tak jak on stoi na straży ładu i porządku we wsi. Ma jednak zupełnie inne metody i swój własny, niepodrabialny styl. Ależ byłaby z nich dobrana parka! "Urodzeni mordercy" wersja beta!

Jeszcze kilka słów o oprawie graficznej. Przede wszystkim: są obrazki. A do tego wykonane własnoręcznie przez Łańcucką, która zawodowo para się malarstwem olejnym. Ilustracje nie dość, że ciekawe, to na dodatek zostały wykonane w niebanalnej technice. Oddają nie tylko klimat powieści, ale również małomiasteczkowy minimalizm. Idealne do przedstawienia zabitej dechami polskiej wsi gdzie wrony zawracają, a psy dupami szczekają. Nowoczesna grafika byłaby jak kwiatek do kożucha. Dodajmy do tego lekko mroczny klimat korespondujący z treścią powieści. Mniam.

"Stara Słaboniowa i Spiekładuchy" to zdecydowanie jedno z moich odkryć tego roku. Przygotujcie się na porządną dawkę swojskich smaczków oraz wybuchy niekontrolowanego śmiechu. Rewelacja! Czekam na więcej!


 Podsumowanie: GENERAŁ!******
Oprawa graficzna: 10/10





Za egzemplarz recenzyjny dziękuję 





1 komentarz:

Podziel się swoją opinią

Misja: K.S.I.A.Ż.K.A. Wszelkie prawa zastrzeżone. Obsługiwane przez usługę Blogger.