SZATAŃSKIE WERSETY - SALMAN RUSHDIE (1988)

wyd. Rebis 2013


Jedna z głośniejszych książek XX wieku. Jedno z głośniejszych wznowień tego roku. Ciekawy tytuł, fajna okładka. Do tego intrygująca historia autora, który musiał uciekać z kraju, aby przeżyć. Taką szpilę wbił w muzułmańskie serca. Książkę po prostu musiałam przeczytać. Czy żałuję? Sama nie wiem.

Zacznę od tego, co mi się podobało. Obiecuję, że będzie krótko. Doceniam zaangażowanie i  rozległą wiedzę autora. Napisał naprawdę wielopoziomową powieść. Może jest spokrewniony z Copperfieldem, bo kolejne motywy wyskakiwały z coraz to nowych ukrytych den. Niczym króliki z kapelusza, Filip z konopi, wąż z kieszeni. Na pewno można ją czytać na wiele sposobów. Nie zdziwiłabym się, gdyby dało się to czytać do góry nogami i od tyłu. Połowa królewny i ręka smoka dla tego, kto podniesie rękawicę.

To by było na tyle, jeśli chodzi o plusy. Przechodzimy do mojej ulubionej części, w której będę krytykować, narzekać i psioczyć. Na przystawkę podam... wielopoziomowość powieści. To ona jest początkiem i końcem wszelkich usterek "Szatańskich wersetów".  Jak już powiedziałam: doceniam. Jednak na tym się moja rola kończy. Jestem, zapewne jak większość osób, za głupia na tę książkę. Zrozumiałam z niej może jedną setną. Z każdą przekręcaną stroną wracała do mnie ta sama myśl: gdzie tu sens, gdzie logika? Po co pisać książkę, której nikt nie zrozumie? Mój szósty zmysł podpowiada mi, że jeśli ktoś pisze wielopłaszczyznową książkę chce coś światu przekazać. Zatem logicznym jest, że przesłanie powinno trafić do jak największej ilości odbiorców. Tu coś "nie pykło". 

Napisanie książki, której nikt nie rozumie to żadna filozofia. Wystarczy napisać ją po węgiersku :) Prawdziwą sztuką jest tak skonstruować powieść, żeby za każdym razem czytelnik wyłapał coś nowego. Za pierwszym również. Arcydziełami multi znaczeniowymi są np. "Mistrz i Małgorzata" czy "Lolita". "Szatańskie wersety" to jakieś nieporozumienie - jeśli nie posiadacie rozległej wiedzy z zakresu literatury, sztuki, religioznawstwa, wysadzania się w powietrze czy cyklu menstruacyjnego niedźwiedzi - nie czytajcie tej książki bo i tak nic z niej nie wyniesiecie. To tak, jakbyście jedli zupę krem - czujecie, że coś tu jest, ale za cholerę nie możecie tego rozpoznać.. Rushdie przynosi czytelnikowi kosz wypełniony po brzegi. Wasza rola polega na znalezieniu wśród tysiąca nieznanych grzybów jednego małego prawdziwka. Naprawdę, nie rozumiem po co pisze się takie książki - chyba tylko po to, aby zrobić dobrze kilkorgu badaczom literatury. Albo  zaszpanować.

Kolejna usterka - styl. Zakręcony jak świński ogon. Nie dość, że nadal przerzucamy grzyby, niczym leśny Sknerus McKwacz, to mamy problemy z połapaniem się, kto jest kim. Lub czym, bo niejednokrotnie nazwy miejscowości brzmią jak imiona. I vis-à-vis, czy jakoś tak. :) Żadnej książki nie czytałam tak długo. "Szatańskie wersety" to zawstydzanie szewca swym słownictwem, rzucanie czytania średnio raz na 100 stron, oraz bite trzy miesiące wyjęte z życia. A może nawet więcej - straciłam rachubę. W pewnym momencie dobrnięcie do końca nie było już chęcią poznania treści, lecz kwestią ambicji i honoru. Przegrałam wiele pomniejszych bitew, ale wojnę wygrałam. Jestem z siebie dumna.

Oczywiście mogłabym napisać recenzję po przeczytaniu połowy książki. Przynajmniej ukazałaby się na czas. Posmarowałabym obficie lubrykantem i pojechała na całość. Że książka cudowna, że głęboka i że warta wydanych pieniędzy. Niestety, książki nie doczytuję tylko wtedy, kiedy jest naprawdę beznadziejna, jak na przykład "Szmaragdowa tablica", która przebiła nawet "Dar wilka". "Szatańskie wersety" są po prostu wredne i złośliwe. Utrudniają czytanie jak tylko mogą. Ale ze mną nie tak łatwo wygrać. Mam natomiast wrażenie, że wiele osób, piszących recenzję tej książki stwierdziło, że skoro jej nie zrozumieli, to na pewno jest świetna. Do tego jest głośna, więc wątpliwości nie ma żadnych. Ja za tłumem nie pójdę i nie będzie pochlebstw. Czytałam niejedną książkę, do której jestem za głupia. Chociażby "Czytając Lolitę w Teheranie" - przykład pozostający w klimacie muzułmańskim. Ale przynajmniej nie męczyłam się podczas czytania. I swoje przemyślałam. A tutaj? Wielkie, czarne nic.

Wrócę jeszcze na chwilę do sprawy czasu, jaki musiałam poświęcić na "Szatańskie wersety". Wcale nie przesadzam - naprawdę zajęło mi to kilka miesięcy. Jednak jeśli ktoś ma więcej wolnego czasu niż ja, skończy ją dużo szybciej, powiedzmy w miesiąc. Aby czytać tę książkę ze (względnym) zrozumieniem, należy zadbać o odpowiednie warunki. Nie można być zmęczonym. Nie można do niej siadać mając tylko przysłowiowe "pół godzinki". Nie można spędzić z nią całego dnia. Nie można jej czytać w bibliotece, tramwaju, kolejce do kasy w Lidlu i w toalecie. Mi zostawały tylko weekendy. A i wtedy nie zawsze udało mi się znaleźć odpowiednią ilość czasu. Zatem osoby pracujące w domu, niepracujące lub studiujące niech się nie przerażają - na pewno przeczytają książkę szybciej niż ja. Na szczęście druk nie jest ani za mały ani za duży - to dużo ułatwia.

I na koniec "wiśniówka na torcie" - przypisy. Tego już zupełnie nie ogarniam. Książka jest trudna. Jest wiele odniesień literackich. Są, jak na odniesienia przystało, zaznaczone cyferkami i wyjaśniona na (sic!) końcu książki. Ale czemu, do jasnej ciasnej nie oznaczono cyferkami, gwiazdkami, serduszkami czy małymi muzułmańskimi bombkami tzw. trudnych słów? To na ce-ha-u-jot mi słowniczek z tyłu? Podobnie było w "Zanim przekwitną wiśnie" - sama mam się domyślać, co zostało wytłumaczone? I jeszcze wertować książkę, żeby dotrzeć na jej koniec? To wcale nie wybija z rytmu. I wcale nie jest trudno w ten rytm ponownie wpaść.

Podsumowując: jeśli jesteś dziwakiem bez znajomych i życia prywatnego, który studiuje encyklopedię PWN w 20-tomach odkąd skończył 2 lata, 90-letnim profesorem literatury, który przeczytał już wszystko, co można było przeczytać lub Doogie Howserem - ta książka jest dla Ciebie. W przeciwnym wypadku - masz dwa wyjścia - odpuścić lub przeczytać i wyrywać laski na to, że dałeś radę. Ewentualnie kup i postaw na półce obok Koranu. Będzie ładnie.



Podsumowanie: kapral**
Okładka: 10/10 - ładna, pomimo image'u na Pszczółkę Maję.











Za egzemplarz recenzyjny dziękuję


10 komentarzy:

  1. Przyznam, że miałam na nią ochotę, ale teraz zdecydowanie muszę stwierdzić, że jednak nie jest to pozycja dla mnie. Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, właściwiebnie jest to pozycja dla nikogo ;)

      Usuń
  2. Właśnie kupiłam synowi pod choinkę. Sama też przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudnie. Natychmiast się za to biorę, jak tylko zostanę profesorem literatury i skończę 90 lat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgłoś si ę wtedy do mnie - chętnie odstąpię tę książkę ;)

      Usuń
  4. Książkę widuję na półce u jednej z moich podopiecznych i dziwnie przyciąga mnie... Teraz już jestem bardziej niż pewna, że wypożyczę ją do przeczytania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brawo! Podjecie wyzwania! To się chwali! :) Powodzenia!

      Usuń
  5. Dodałem bloga do ulubionych ---> przeczytałem powyższy tekst ---> usunąłem bloga z ulubionych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż.. chyba zostaje mi tyko powiedzieć: "szkoda". Mimo to moje zdanie na temat tej książki pozostaje niezmienne.

      Usuń

Podziel się swoją opinią

Misja: K.S.I.A.Ż.K.A. Wszelkie prawa zastrzeżone. Obsługiwane przez usługę Blogger.