ROGER WATERS. CZŁOWIEK ZA MUREM - DAVE THOMPSON (2013)
Nienawidzę muzyków. Im lepszą
grają muzykę, tym bardziej ich nienawidzę.
W przypadku omawianego bohatera książki, niejakiego Rogera W., powodów do niechęci będzie mnóstwo. Bo jak tu znieść faceta, który przez lata liderował najbardziej wpływowemu i inspirującemu zespołowi w historii rocka? Zazdrość to straszna rzecz. Przemogłem się jednak, zacisnąłem zęby i paluchy (aż mi knykcie pobielały) i zabrałem się za lekturę Człowieka za murem.
W przypadku omawianego bohatera książki, niejakiego Rogera W., powodów do niechęci będzie mnóstwo. Bo jak tu znieść faceta, który przez lata liderował najbardziej wpływowemu i inspirującemu zespołowi w historii rocka? Zazdrość to straszna rzecz. Przemogłem się jednak, zacisnąłem zęby i paluchy (aż mi knykcie pobielały) i zabrałem się za lekturę Człowieka za murem.
Nie czytałem zbyt wielu biografii muzyków. Nie czytałem zbyt wielu
biografii W OGÓLE. Nie wiem dlaczego, bo jeśli już dostanę taką książkę w swoje
ręce, okazuje się, że świetnie się ją czyta. Może po prostu miałem do tej pory
fart. Czytałem o Black Sabbath, czytałem o Tool czy też o norweskich
blackmetalowcach. Ze wszystkich tych książek Człowiek za murem był chyba
najlepszy od strony literackiej.
Bez zaglądania do Wikipedii, od razu da się wyczuć, że Dave Thompson
nie jest pisarzem z pierwszej łapanki. Skurczybyk, napisał ponad 100 różnych
książek, głównie biografii muzyków i zespołów (U2, Depeche Mode, Red Hot Chili
Peppers, David Bowie, Kurt Cobain…itd. Uff!). Nie ważna jest jednak ilość napisanych
kartek – tu jest, psze państwa, jakość! Ogromna wiedza muzyczna autora (ale bez
nadmiernego skupiania się na suchych faktach), erudycja, umiejętność
formułowania ciekawych wniosków, poczucie humoru – to wszystko sprawia, że
łykamy Człowieka za murem bez
popitki, ani przez chwilę nie odczuwając znudzenia. Zgagi również nie
stwierdzono.
Podobała mi się dość nietypowa chronologia wydarzeń. Autor zaczął
opowieść pod koniec lat 70-tych, przy okazji wydania płyty The Wall –
chyba najbardziej znanego dzieła (ok, na równi z The Dark Side of the Moon, dodam, by nie zostać zadeptanym przez
niektórych fanów kapeli), pod którym podpisali
się muzycy Pink Floyd. Dalej cofamy się do dzieciństwa Rogera i jego dorastania
w Anglii. Później towarzyszymy Watersowi w czasach The Wall i późniejszych (kolejny album Floydów, odejście z zespołu
i solowe dokonania). Znów dajemy nura w przeszłość i śledzimy tworzenie legendy
kapeli, mniej więcej od początku drugiej połowy lat 60-tych. Myślę, że tak
przedstawiona przez autora kolejność wydarzeń w życiu Watersa jest świetnym
zabiegiem, który lepiej pozwala zrozumieć twórczość i osobowość muzyka.
Autor przybliża nam postać Rogera-Muzyka, ale też Rogera-Człowieka. Prywatny Roger raczej nie budzi wielkiej
sympatii. Zdystansowany do ludzi, dość zamknięty w sobie, sprawiał też wrażenie
egocentryka, przekonanego o własnej wielkości i nieomylności. Thompson nie
używa wazeliny – wyraźnie daje w swojej książce do zrozumienia, że nawet
najbardziej genialny i legendarny muzyk nie jest ideałem człowieka. Jeśli
postępowanie i postawa Watersa czasem pachnie hipokryzją czy małostkowością –
sygnalizujemy to czytelnikowi. Żadnego wybielania bohatera, ale jego rzetelne
przedstawienie, wraz z próbą wysnucia własnych wniosków. Oto dobra
biografia.
Zapachnie teraz herezją, ale moim ulubionym członkiem Pink Floyd był
zawsze Szalony Diament Syd Barrett,
który był obecny w zespole jedynie w początkowym okresie działalności – tym
najbardziej zwariowanym i psychodelicznym. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że
Barrett wszystko zaczął i rozkręcił, jednak to właśnie Waters był tym, który
później wziął na plecy floydowy ciężar. Bez jego kreatywności, ciężkiej pracy i
geniuszu, Pink Floyd nigdy nie doszedłby tak wysoko. Thompson również nie
omieszkał dać tego do zrozumienia.
Szczęściem Pink Floyd było to, że zaczęli grać wtedy, kiedy zaczęli.
Gdyby ze swoim geniuszem ujawnili się dziś, już media zadbałyby o to, żeby na
ich koncerty przychodziło mniej osób niż na popisy Gosi Andrzejewicz. Byliby
królami undergroundu, graliby w klubach i nie rozbijaliby się prywatnymi
helikopterami.
Moim nieszczęściem jest to, że nigdy nie widziałem i nie zobaczę Pink
Floyd na żywo. Jako fan nie uczestniczyłem i nie będę uczestniczył w drodze do
wielkości tego zespołu, nie byłem i nie będę świadkiem ich powstania, wejścia
na szczyt, powolnej dezintegracji i rozpadu. Dla mnie Pink Floyd z Rogerem
Watersem na czele to archeologia, dinozaury, których kości wykopuję już od
wielu lat i które będę wykopywał, oczyszczał i szlifował jeszcze długo. Człowiek za murem Dave’a Thompsona jest
wyśmienitym, najwyższej klasy narzędziem do odkrywania tej fascynującej
historii, jednej z najwspanialszych w gównianym XX wieku. Pozostaje czytać o
Floydach, pozostaje kupować płyty, pozostaje zachwycać się muzyką – przede
wszystkim SŁUCHAĆ – bo o to tu przecież chodzi, prawda?
Specjalnie dla Misji:K.S.I.Ą.Ż.K.A.
Zdzisław
Podsumowanie: Pułkownik*****
Oprawa graficzna: 7/10. Nie lubię obwolut.
P.S.
Teraz, po lekturze, nienawidzę Watersa trochę mniej. Kto wie, może
kiedyś, gdy zdołam utrzymać gitarę w rekach i zagrać minimum trzy dźwięki,
które będą trzymać się kupy, polubię tego gościa?
Za egzemplarz recenzyjny dziękujemy
Brak komentarzy:
Podziel się swoją opinią