SMOKI NA ZAMKU UKRUSZON - Terry Pratchett (2014)

wyd. Rebis 2014

Nie raz i nie dwa zastanawiałam się, co pisarze robią ze swoim talentem przed napisaniem książki, która odnosi wielki sukces i sprawia, że nazwisko autora wędruje po różnych krajach. Czy jako dzieci też mieli lekkie pióro i niewyczerpaną wyobraźnię? Czy pisali do szuflady odkąd nauczyli się trzymać długopis w ręku? Czy pewnego wyjątkowo szarego dnia pomyśleli, że napisanie opowiadania byłoby fajnym sposobem na zabicie nudy?

Bardzo lubię Pratchetta, pomimo, że odkryłam go dość niedawno. Jego niebanalne poczucie humoru i lekkie pióro uważam za największe zalety. Założę się, że ma w domu całą beczkę pomysłów, bo w każdej książce dosłownie bombarduje nimi czytelnika. Okazuje się, ze jako dziecku też niczego mu nie brakowało, a dowodem na to jest zbiór opowiadań "Smoki na zamku Ukruszon".

Opowiadania powstały, kiedy Pratchett był dzieckiem,  dlatego nie powinna dziwić grupa docelowa odbiorców. Teksty są podane właściwie w pierwotnej formie, zedytowane jedynie przez autora. Nie zmieniał ani treści, nie dodawał ani nie odejmował wątków - wygładził jedynie to i owo, aby całość była przystępniejsza, z rękami i nogami na właściwym miejscu. Pomimo, że książka jest dedykowana młodszym czytelnikom (na moje oko 10-12 latkom) dorosły fan twórczości autora również może po nią sięgnąć bez obaw o poziom swojego IQ. Ale jeśli nie jesteś Pratchettowym fanatykiem - odpuść sobie. Pomimo wszystkich zalet, które za chwilę zacznę wyliczać, książka jest ewidentnie skierowana do dzieciaków. Nie jest głupia ani infantylna, ale po prostu już od dawna nie znajduję się w grupie docelowej i nie do końca potrafię wczuć się w klimat. Co nie zmienia faktu, że z przyjemnością przeczytałabym te opowiadania jakiemuś siostrzeńcowi czy bratanicy.

To, co mnie zaskoczyło najbardziej, to niezwykła wyobraźnia pisarza. Ja nie byłabym w stanie wymyślić tylu oryginalnych nazw własnych nawet teraz, kiedy coraz wyraźniej czuję cuchnący oddech 30-tki na karku. Ciekawe, niepowtarzalne postaci, zaskakujące przygody, dość wartka akcja... Na pewno z angielskiego w szkole mały Terry zgarniał same szóstki!

Rzucając okiem na okładkę nietrudno odgadnąć, że oprawa graficzna jest po prostu cudowna. Co prawda w środku ilustracje są czarno-białe, ale to w żadnym stopniu nie ujmuje im uroku. Umilanie lektury na najwyższym poziomie.



Podsumowanie: Porucznik****
Oprawa graficzna: 10/10










Za egzemplarz recenzyjny dziękuję 



Brak komentarzy:

Podziel się swoją opinią

Misja: K.S.I.A.Ż.K.A. Wszelkie prawa zastrzeżone. Obsługiwane przez usługę Blogger.