IRA LEVIN - ŻONY ZE STEPFORD (1972)
Czytałam gdzieś, żeby nie spodziewać się po tej książce zbyt wiele. Że w porównaniu do "Dziecka Rosemary" wypada nijak, żeby nie powiedzieć marnie. Właściwie dobrze, że przeczytałam te słowa po fakcie. Dużo się po niej spodziewałam i... miałam rację.
Czasami w przypływie sił umysłowych (co dzieje się bardzo rzadko i na kacu) ;-) myślę sobie, że jestem szczęściarą, żyjąc właśnie w tych czasach. Mogę założyć spodnie, wyjść sama na spacer i zapalić papierosa. Nieuczesana i nieumalowana paradować cały dzień w koszuli nocnej. Albo lepiej! Przeleżeć cały dzień w łóżku z książką w ręku. Mężczyźni teraz gotują, sprzątają i zajmują się dziećmi, a korzystają na tym obie strony. Ona ma czas dla siebie a on spokojny, szczęśliwy dom bez wiecznie utyskującej żony, dziamgającej mu nad uchem, jakim to nie jest tłustym obibokiem.
A co jeśli mężczyznom wcale nie odpowiada taki model życia? I jeśli w tajemnicy przed kobietami szukają sposobu na stworzenie żony idealnej, żywcem wyjętej z reklamy?
Zawsze pięknej, oddanej domowi i rodzinie, przynoszącej kapcie niemalże w zębach i z uśmiechem na pełnych ustach. Powiem Wam coś. W pewnym małym miasteczku faceci znaleźli na to sposób.
Naprawdę nie rozumiem, dlaczego książka ma w sieci tyle złych opinii. A to nie ma w niej mistycyzmu, a to język za prosty, a to akcja jak flaki z olejem... Absolutnie się nie zgadzam!! W książce mistycyzmu brak, bo to NIE jest "Dziecko Rosemary". Akcja jest powolna i "jak żółw ociężała", bo takie jest życie w Stepford. Językowi też nie mam nic do zarzucenia - łatwy i przyjemny, to fakt, ale jednocześnie nadający całości małomiasteczkowy, prosty klimat. Nie wiem, jak czytali tę książę ci, który twierdzą, że nie ma w niej napięcia i poczucia zagrożenia. Zakończenie - zgoda, lekko przewidywalne. Ale to nie jest kryminał, tu nie ma być zagadki z serii "kto zabija"!
Książkę czyta się świetnie, pochłonęłam ją w całości na śniadanie, uwielbiam, kiedy akcja jest powolna, a niepokój aż się wylewa z kolejnych stron... Czasami to mały gest, czasem mocniejszy podmuch wiatru... Grunt, że działa i sprawia, że czułam się nieswojo. Małomiasteczkowy klimat, gdzie pozornie nic się nie dzieje i wszyscy żyją długo i szczęśliwie jest chyba jednym z moich ulubionych motywów wykorzystywanych w powieściach grozy. Potwierdza tylko moją tezę, że jeśli coś jest zbyt dobre, musi być złe ;-)
Książkę czyta się świetnie, pochłonęłam ją w całości na śniadanie, uwielbiam, kiedy akcja jest powolna, a niepokój aż się wylewa z kolejnych stron... Czasami to mały gest, czasem mocniejszy podmuch wiatru... Grunt, że działa i sprawia, że czułam się nieswojo. Małomiasteczkowy klimat, gdzie pozornie nic się nie dzieje i wszyscy żyją długo i szczęśliwie jest chyba jednym z moich ulubionych motywów wykorzystywanych w powieściach grozy. Potwierdza tylko moją tezę, że jeśli coś jest zbyt dobre, musi być złe ;-)
Książkę polecam po stokroć, ja przeczytałam ją w nieco ponad dwie godziny. Oczywiście na tapecie mam teraz film, ale OSTRZEGAM - są dwa. Ja będę oglądać ten 1975 roku i Wam też tak radzę. Nowy film z 2004 jest bardziej oparty książkowych motywach niż ekranizacją. I chyba to jest główny powód negatywnych recenzji książkowych...
JĘZYK: 5/6
REALIZACJA: 6/6
POSTACIE: 5/6
OPRAWA GRAFICZNA: 4/6
Podsumowanie: Pułkownik*****
Wilczex
*Złośliwa uwaga na przyszłość: IRA LEVIN TO FACET
Chętnie obejrzę :)
OdpowiedzUsuń