O zwykłym nudnym życiu pisarza - rozmowa z Dariuszem Domagalskim

Każda notka biograficzna Dariusza Domagalskiego, jaką znajduję w goglach, zaczyna się identycznie. Pisarz, felietonista, scenarzysta komiksów. Pasjonat historii, specjalista ds. marketingu, systemów zarządzania jakością, elektryk, automatyk,  tokarz... 
Sprawdzam na wikipedii, jak wygląda tokarka. A Dariusz daje słowo, że kiedyś mi opowie, dlaczego został tokarzem... Tymczasem rozmawiamy o rzeczach bardziej przyziemnych ;-)

Misja: Wybacz za porównanie, ale zastanawiając się nad tym, jak wygląda życie pisarza, na myśl przychodzi mi od razu bohater serialu "Californication", Hank Moody. Twórczy, choć nieco zagubiony w życiu facet, który momenty zastoju twórczego odbija sobie chlaniem i kobietami. Dopiero poganiany przez wydawnictwo, siada nad pustą kartką papieru, żeby napisać "powieść życia". Czy realne życie pisarza bardzo odbiega od tej hollywoodskiej wizji?

Dariusz Domagalski: Nie można generalizować. Każdy pisarz jest inny. Niektórzy wiodą żywot poczciwy, są przykładnymi małżonkami, rodzicami, sąsiadami. Stronią od hulaszczego trybu życia i oddają teksty w terminie. Są też tacy co widzą w pisaniu  życiową misję. Wierzą, że napiszą dzieło, które powali czytelników na kolana, a im zapewni nieśmiertelność w panteonie pisarskich gwiazd. Potrafią całymi dniami ślęczeć nad tekstem, nie kontaktować się ze światem zewnętrznym, gdy tylko najdzie na nich natchnienie i muza Kalliope skieruje na nich swoje łaskawe spojrzenie. Ja raczej próbowałbym Kalliope uwieść...

Gdy po raz pierwszy zobaczyłem "Californication" ze zgrozą stwierdziłem, że wiele rzeczy do mnie pasuje. Na szczęście między mną a Hankiem są także różnice, zarówno w podejściu do pewnych aspektów życia, jak również procesu twórczego. Dla mnie nie istnieje coś takiego jak brak weny twórczej, bo traktuję pisanie jak rzemiosło i nie wierzę w mityczną „powieść życia”. Piszę dla pieniędzy i sławy, która przyciąga kobiety.

M.: Jesteś autorem siedmiu powieści, wielu opowiadań, nawet komiksu. Pojawiasz się na konwentach, spotykasz z czytelni(cz)kami, rozdajesz autografy. Nie jest to życie przeciętnego człowieka. Zdarzały się w Twojej pisarskiej karierze jakieś kuriozalne historie? 

D.D.: Wybrałem się kiedyś w odwiedziny do moich przyjaciół. Akurat była u nich pewna ich znajoma, która przez cały czas mi się przyglądała. Cóż, jestem przyzwyczajony do pełnych zachwytu spojrzeń kobiet, więc nie stanowiło to dla mnie problemu.

– To ty jesteś Dariusz Domagalski? – wreszcie zagadnęła.

– Tak – odparłem z uśmiechem i błyskiem w oku.

– Lubię ciebie czytać.

– Super! A jakie moje powieści czytałaś?

Dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona.

– Powieści?

– Hmm... To może czytałaś jakieś moje opowiadania?

– Nie.

– Felietony?

– Nie.

Rozkładam bezradnie ręce.

– To co mojego czytałaś?

– Statusy na Facebooku.

M.: Też czytam Twoje statusy na facebooku! Dobre miejsce na ćwiczenie krótkiej formy prozatorskiej. Czym się zajmujesz, kiedy nie piszesz?

Chlaniem i kobietami. (śmiech)

A na poważnie, to zajmuję się chyba tym samym co każdy normalny człowiek. Staram się dwie godziny dziennie spędzać na świeżym powietrzu, trenując lub spacerując po plaży. Czasami też siadam w nadmorskiej kafejce, zamawiam kawę i czytam książki. W domu przy kieliszku wina często słucham oper, muzyki klasycznej, średniowiecznych utworów wykonywanych przez Jordi Savalla. To mnie odpręża.  Lubię eksperymentować w kuchni, próbując coraz to nowych dań. W wolnych chwilach gram ze znajomymi w gry planszowe, umawiam się z pięknymi kobietami. Zwykłe, nudne życie.

M.: A co dobrego ostatnio ugotowałeś? No chyba że nie takie eksperymenty w kuchni masz na myśli...

D.D.: W kuchni można różne rzeczy robić. Ale ja jestem konserwatywny i wolę łóżko, fotel, krzesło, biurko, windę... (śmiech) No więc, co ugotowałem... Makaron ze szpinakiem i czosnkiem.

M.: Skoro już mówimy o czosnku. W ubiegłym tygodniu "łyknęłam" Twojego Vlada Draculę. Krew, zniszczenie i pożoga. Na swoją kolej czeka wydana w tym roku "Silentium Universi". Zdradzisz, czego można się spodziewać dalej?

D.D.: W  pierwszej połowie roku skupiłem się na pisaniu opowiadań, które pewnie niedługo ukażą się w różnych antologiach. Ale już w lipcu usiadłem do powieści o średniowiecznych piratach, zwanych Braćmi Witalijskimi. Działali pod koniec XIV wieku i w swoim czasie sieli postrach na wodach Morza Bałtyckiego. Ich główną siedzibą była Gotlandia, wodzem zaś - owiany legendą Kalus Störtertebeker. Żeby pokonać piratów, musiały zjednoczyć się floty Hanzy, Szwecji i Zakonu Krzyżackiego. Historia pokazuje, że ich przygody są bardziej pasjonujące niż piratów z odległych Karaibów, a niewielu ludzi o nich słyszało. Powstaną dwa tomy: KLAUS STÖRTEBEKER: WRÓG LUDZI i KLAUS STÖRTEBEKER: PRZYJACIEL BOGA, od zawołania witalijczyków: "wrogowie ludzi i przyjaciele Boga".

M.: Podoba mi się ta zapowiedź. Dzięki, Dariuszu, za rozmowę.

Rose,
agentka specjalna Misji

2 komentarze:

Podziel się swoją opinią

Misja: K.S.I.A.Ż.K.A. Wszelkie prawa zastrzeżone. Obsługiwane przez usługę Blogger.