Słowo na "s" i dużo czerwieni. Wyniki konkursu

Na wstępie chciałbym podzielić się z Państwem zachwytem, który spowodowała możliwość zatytułowania w tak sympatyczny sposób maila ["Historia burdeli" - przyp. aut.] - różne nagłówki wypluwała moja skrzynka mailowa, ale ten jest najbardziej enigmatyczny i filuterny.*

A my na wstępie chcemy uprzedzić, że dalsze czytanie niniejszej notki może powodować wzrost ciśnienia oraz nadwrażliwość na czerwień, dlatego oficjalnie oznaczamy ją 18+. Osoby nieletnie uprasza się w tej chwili zamknąć oczy i nie podglądać. 



Czerwone światło w większości wypadków to znak "stop". Jednak nie w dzielnicach rozkoszy. Tu blask czerwonych latarni jest zaproszeniem.

Specjalnego zaproszenia do walki o "Historię burdeli" od Bellony nikt nie potrzebował. Takiego zalewu maili nie miałyśmy dawno, słusznie zresztą - konkursowy tytuł jest godzien uwagi. Pytanie brzmiało: "Skąd/od czego wywodzi się nazwa "red light district", czyli "dzielnica czerwonych latarń", którą używamy w odniesieniu do obszarów miejskich z dużym nagromadzeniem agencji towarzyskich, kabaretów, sex shopów etc.?"

Oficjalną wersję pochodzenia nazwy "dzielnice czerwonych latarni" zna każdy, ale co jeśli tak naprawdę to nie światło wystaw, nie blask wszechobecnych w owych dzielnicach przybytków rozkoszy, a całkiem inna, niemalże romantyczna historia, stała się impulsem do pojawienia się tego określenia? 

Przyznam, że w tym momencie przyszedł mi na myśl pewien rzeczywiście romantyczny czyn, choć romantyzm ten znalazł ujście dość wstrząsające - w burdelu właśnie. Był czas, kiedy w burdelach kwitło życie towarzyskie oparte nie tylko na cielesnych uciechach, a damy do towarzystwa stawały się muzami cenionych dziś malarzy i innej maści twórców. Oto pewnego dnia do pokoju pewnej prostytutki puka jej stały klient, rzec można - przyjaciel, i prosi o przechowanie... własnego ucha! Dziś byśmy powiedzieli, że facet ma parcie na szkło, ale wtedy nieszczęsnym Vincentem kierowały zupełnie inne pobudki.  

Ale wracając do tematu - to jak było z tą czerwienią?

Co jeśli zwabiani obietnicą zapomnienia, mamieni wizją przyjemności, tak mocno spragnieni uciech bywalcy, przybywali do wtedy jeszcze całkiem zwyczajnych miejsc i licząc minuty dzielące ich od popadnięcia w błogość rumienili się tak bardzo, krew pod spragnioną doznań skórą krążyła tak szybko i serca ich biły tak mocno, że aż z daleka dała się widzieć czerwona łuna - bijąca od rozgrzanych namiętnością twarzy gości dzielnicy. 

Może i tak. Aczkolwiek stan tych młodzieńców leczony być powinien, bo przy tak rozpalonych ciałach można podejrzewać choroby straszne bardzo i wróżyć nieszczęśnikom koniec rychły. 

A komu czerwień nie kojarzy się z miłością? Czerwień serca, róż czy kobiecej szminki, skojarzenia same nasuwają się na myśl. Jest też symbolem odwagi, piękna i ognia. Czerwień przepełniona jest symboliką i skojarzeniami, jaki więc inny kolor sprawdziłby się tak dobrze w najgorętszej dzielnicy miasta? W dzielnicy seksu? 

Ba, a jeśli dodać do tego, że kobieta w czerwonej sukni działa na mężczyzn jak magnes, a co dopiero naga kobieta oświetlona czerwoną lampą, to już wszystko jasne. Jednak może te czerwone latarnie pojawiły się z czysto praktycznych pobudek?

Latarnia nie ma w sobie nic szczególnego - jest szara, poobklejana ogłoszeniami, kiedyś świeciła na pomarańczowo. W życiu, wiadomo, każdy orze jak może. Alfonsi pozmieniali żarówki w latarniach. Pomarańczowe jeszcze dawały radę, ale w świetle tych zielonkawych ich dziwki wyglądały jak trupy. Czerwone latarnie podkreślają ich urodę, wprawiają klientów w romantyczny nastrój. Może tacy rozklejeni więcej płacą? I te buty, te wysokie, lakierowane szpilki - zdecydowanie lepiej prezentują się w czerwonym świetle.

Odwaliliście kawał dobrej roboty, otrzymałyśmy mnóstwo ciekawych odpowiedzi, nieraz opartych na rzetelnych źródłach naukowych, aż szkoda nie przekazać ich potomnym, więc żeby nie przedłużać notki w nieskończoność, przytoczymy je na facebooku Misji. A tymczasem, uwaga, fanfary, książkę otrzyma Agnieszka Świercz-Hyska za alternatywną historię w Pomorzem w tle. 

Nazwa "dzielnica czerwonych latarń" pierwszy raz  pojawiła się w Kronice Galla Anonima, w rozdziale dotyczącym Bolesława Krzywoustego. Za jego panowania wzrosła bowiem rola palatyna Sieciecha, który w 1090 r. przyłączył Pomorze Gdańskie. Tam natomiast znajdowała się dzielnica, w której królowały domy rozpusty. Były one wówczas oznaczane czerwonymi drzwiami. Przybytki takie odwiedzało się przede wszystkim wieczorami i nocą. Kiedy więc  chodziło się między budynkami z pochodniami tworzył się specyficzny klimat, przez pobożne rycerstwo zwany diabelskim blaskiem, lub czerwonym blaskiem. Gall jednak (co mu się zdarzało i w innych przypadkach) przekręcił nazwę i stąd "dzielnica czerwonych latarń"
O czym
warto wspomnieć, jedna z legend głosi, że konflikt, który z wybuchł między Krzywoustym, a jego bratem Zbigniewem dotyczył pań właśnie pracujących w tym miejscu. Po zdobyciu Pomorza Sieciech miał przywieźć w darze swojemu władcy kilka niewiast z "dzielnicy diabelskiego blasku", co bardzo nie spodobało się wychowanemu przecież w klasztorze Zbigniewowi. 

* Fragmenty zapisane kursywą pochodzą z Waszych konkursowych maili do nas, kolejno od: bezokawzrok, Dariusz, Zuzanna, Anna, Monika.

Brak komentarzy:

Podziel się swoją opinią

Misja: K.S.I.A.Ż.K.A. Wszelkie prawa zastrzeżone. Obsługiwane przez usługę Blogger.