NIEZAWINIONE ŚMIERCI (1994) - WILLIAM WHARTON






Akcja mknie, jak ślimak ze sraczką. Postaci tyle, co kot napłakał. Za to łzy leją się strumieniami przy akompaniamencie zgrzytu zębów. Do tego zero fikcji, praktycznie pół książki to suche fakty. Wierzcie mi, tę książkę czyta się świetnie nie pomimo, ale właśnie z powodów wymienionych wyżej.

Książka jest nie tyle oparta na faktach, co jest jednym, wielkim, strojącym na półce faktem. Opowiada o śmierci córki Whartona, jej męża i małej córeczki, którzy zginęli w wypadku samochodowym. Dym z wypalanych pól ograniczył widoczność do tego stopnia, że samochód wesołej dotąd rodzinki został zmiażdżony pomiędzy dwiema ciężarówkami. Książka podzielona została na dwie części, gdzie pierwsza z nich to przedstawienie bohaterów i ich śmierć. Druga natomiast to przeżycia samego Whartona oraz jego walka o zakaz wypalania pól i użeranie się z amerykańskim prawem. I choćby nie wiem ile osób zarzucało, że ta ostatnia część ciągnie się w nieskończoność, to właśnie ona jest esencją, książkowym espresso tej opowieści. To nie jest książka dla tych, którzy chodzą do kina na wybuchy i gładkie buzie, po których spływają wypielęgnowane łzy. To historia dla tych, którzy idą na przegadany dramat bez akcji.

Nie wiem, czego oczekiwano, zarzucając autorowi zbytnią powściągliwość - zdjęć załamanego ojca i dziadka? A może dołączonej płytki z nagraniem pogrzebu? Najlepiej, żeby przy wznowieniach dołączyli jakąś aplikację na Smartfona, z której dostajemy punkty za miażdżenie ciężarówką samochodów osobowych. Taki nowszy Carmageddon. Moim zdaniem emocji jest tu aż nadto - samo to, że walka z prawnikami trwała całe lata jest świetnym dowodem na to, jak bardzo Wharton przeżył tę tragedię. Kto przy zdrowych zmysłach walczyłby z Cyklopem, mając w ręku tylko procę? Książka jest nasączona emocjami, ale (na szczęście) nie jest ckliwa ani infantylna. Tylko totalny imbecyl empatyczny nie byłby w stanie tego dostrzec.

Paradoksalnie, moją uwagę przykuła nie sama śmierć. Może dlatego, że Wharton napisał o niej tak wiele, że nie musiał tego robić po raz kolejny, żeby oddać tragizm sytuacji. Tu istota problemu zawarta jest w walce z prawem.  Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to wiadomo, że chodzi o dolary. Czemu nie zakazano tak niebezpiecznego dla kierowców wypalania pól? Mamona. Czemu nie chciano przedłużających się procesów w związku z owym nieszczęsnym karambolem? Kapucha. Czemu namawiano wszystkich uczestników zdarzenia do wycofania pozwów i  przyjęcia tak żałosnej rekompensaty, że nie starczyłoby na tygodniowe zakupy w Biedronce? Piniondz, panie, piniondz! To jest w tej historii najstraszniejsze. Nie śmierć, nie luka, która pojawiła się w życiu Whartona, nie osierocone dziecko. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ludzie, którym los dał magiczną różdżkę, za pomocą której mogliby wszystko zmienić, zamiast w ręku trzymają ją w dupie. Bo obiema dłońmi łatwiej zgarniać złoto.


Podsumowanie: Porucznik**** 
(nie jest to moja ulubiona powieść Whartona, ale należy docenić przesłanie)

Oprawa graficzna:BRAK - nie oceniam, 
bo nie znalazłam swojego wydania. 
Ale pamietam, że było takie sobie.



2 komentarze:

  1. A która z powieści Whartona jest tą ulubioną?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm. ciężko mi wybrać jedną, bo właściwie w każdej książce tego autora było coś, co we mnie zostało na dłużej. Ale na ten moment chyba "Tato" był dla mnie najważniejszą książką.

      Usuń

Podziel się swoją opinią

Misja: K.S.I.A.Ż.K.A. Wszelkie prawa zastrzeżone. Obsługiwane przez usługę Blogger.